Turniej zaczął się z małym poślizgiem i nic nie wskazywało na to, że będzie nieudany dla mojej armii. Żadnych złych omenów, znaków, a jedyna mała tragedia to brak spakowanego jedzenia. Pierwsze losowanie i trafiam na Kosmiczne Wilki. I się zaczęło.
Space Wolfy mojego przeciwnika wyglądały mniej więcej tak: Logan, Wolf Priest, 2xRune Priest, 3xLone Wolf (termie, chainfist, storm shield), 3x2cyklonowe termosy +2 termosy +6 statystów, 3x long fangi (kombinacja misek i lasek). Przeciwnik zaczął, ja nie przejąłem inicjatywy. W pierwszej turze wyłączona została połowa pojazdów, nieco postrzelałem, trochę się ruszyłem do przodu. W grze nie było zbyt wiele wydarzeń zwrotnych - Dais się rozwalił, zaszarżowałem vectem i panienkami lone wolfa, niestety ze skutkiem śmiertelnym, dostałem huraganem i pestkami - został vect (stracił oczywiście inva od pierwszego save'a) bohaterska szarża na logana skończyła się tragicznie. Tyle dobrego, że udało mi się zająć jeden znacznik. Suma sumarum 4-16
Teraz przyszła kolej na grę z Matusem - GK, znowu bez dużego czegoś, Draigo, 10 palladynów, 2 piątki zwyklaków w razorach, 4 dredy (w tym jeden weneryczny). Znowu Vect i Baron nie pomogli, połowa rzeczy padła, szarża nie podziałała, poddałem się (mając już może 3 podniszczone jednostki na stole) pod koniec 2 tury. Z perspektywy czasu widzę, że armia jest zbyt delikatna żeby ją wystawiać w obliczu zaczynającego szaraka - nast. razem idziemy do rezerw. 0-20
Ostatnia gra pierwszego dnia z Kozakiem. Tym razem zacząłem i dostałem coś dużego - Hierodul, 2 tervigony, stadko gantów, 2 spore oddziały genków i 3x3 hive guardzi. Gra była dość wyrównana - ja coś zabiłem, on zabił coś mi. Przez nieszczęśliwe rozstawienie moich wojsk nie byłem w stanie wykonać w 2 turze (nightfight w 1szej) ostrzału wszystkimi lancami na hierodula - ten żył na tyle długo żeby oddać dwie salwy ściągając 2 pojazdy (jeden nieco drapiąc). Oddział Scourgy postanowił, że nie potrzebuje strzelać żeby zabijać - pogromił oddział gantów, potem hive guarda w walce wręcz. W grze niewątpliwym bohaterem był Vect - po wstępnej szarży ze swoim oddziałem wychy na 2 duże zgrupowania termagantów, zdobył 2 pp, następnie kolejna szarża na 2 cele i kolejne 2 pain pointy. Kiedy wyche obstawa skurczyły się do 3 uciekły do daisa, stojącego w okolicach znacznika, zaś vect pożegnał się z oddziałem genków (orb + combat wystarczyły by wysiec większość, to co uciekło zostało ścięte), na koniec, kiedy wróg się masował chcąc dojść do środkowego znacznika, vect wybił kolejny oddział gantów, co daje nam 6 pain pointów uzbieranych przez niego podczas gry. Ostatecznie ja miałem jeden boczny znacznik, przeciwnik wygrał na killpointy = 10-10
Po kiełbaskach z grilla i nocnych pogadankach, oraz super nie-wygodnym spaniu na szkolnym materacu gimnastycznym nastał dzień drugi.
Czwarty przeciwnik był zielony. Miał turban. Do tego wielką różową Stompę. Tak - to był Miły. Zaczęło się typowo - nie zacząłem. Tym razem jednak około połowy armii nie wystawiłem, licząc na dobre rezerwy. Scenariusz nie był najlepszy dla mnie - anihilacja, kiedy przeciwnik dysponuje mniejszą ilością oddziałów, za to znacznych rozmiarowo. Połowa armii dzielnie trzymała się przez pierwsze 3 tury (jednak w 2ciej popełniłem błąd podlatując venomem stanowczo za blisko hordy). Rezerwy doszły prawie jednocześnie - do czwartej opóźnił się tylko jeden oddział truebornów. Vect z wychami wyleciał daisem, wyskoczył z niego i podbiegł... o cal za mało żeby zaangażować drugi oddział zielonoskórych. Zawiodły nieco wyche, zabijając mało obcych, co sprawiło, że oddział przeciwnika przetrwał rany za przegraną walkę. To zaś doprowadziło do punktu zwrotnego tej dość wyrównanej bitwy. Przeciwnik miał Starego Zogworta - a ja rzuciłem za nisko. Nagle zielone światło ogarnęło Vecta, zmieniając biedaka w małego białego squiga. Koniec nastał dając mi 4-16 i satysfakcję z urwania tytanowi obu rąk (choć jedną odbudowali) i nóg.
Ostatnia gra turnieju - HugeBastard i jego demoniczna horda. Posiadał Olbrzymiego Nieczystego (pan za 777 pkt), Fateweavera, 8kę crusherów, 6kę fiendów, 3 oddziały horrorów, w tym oddział z changelingiem, oraz mały oddzialik plagusów. Wygrałem rzut na rozpoczęcie, po czym przeciwnik ukradł mi inicjatywę (szczęśliwie z tym przeciwnikiem nie bolało mnie to aż tak bardzo). Z nieba spadł Olbrzym, Fateweaver, Crushery, Fiendy i oddział Changelinga. Szkody były niewielkie - ledwo pojedynczy venom (acz załoga przeraziła się i uciekła). Odwet był srogi - 7 ran na gigancie, oddział horrorów zjedzony. Niestety Kairos postarał się jak mógł i przewidział wszystkie 40 strzałów które wystrzeliłem w jego kierunku. Druga tura to zjedzenie oddziału scourgy, gruby niszczący venoma i Fateweaver szarżujący scourgy. (2 trupy, baron zmieniony w spawna) Z mojej strony wykazałem się błędem szarżując na rannego Nurglaka vectem i wychami robiąc multi-combat z fiendami, ostatecznie uciekając z niego i będąc ściętym. Skrótowo: na koniec gry przeciwnika nie było na stole, ale ja nie miałem żadnych scoringów. Wystarczyło to jedynie na 12-8.
Tak więc wnioski: Jak człowiek za bardzo się stara to mu nie wychodzi - baron, jakkolwiek dobrze nie wygląda zarówno fizycznie jak i na papierze, raczej nie dołączy do kolejnego rajdu, Vect raczej zostanie, głównie z racji na zdolności ofensywne.
Trzeba też pomyśleć nad drobnymi zmianami w organizacji armii, ale to wymaga dłuższego przemyślenia. Grunt, że bawiłem się dobrze i turniej zapamiętam, choćby z racji na to, że 3 dni po nim nadal bolą mnie plecy i żebra.
W sumie zdobyłem 55 pkt z czego 30 za gry
No cóż powodzenia na kolejnym turnieju. Chętnie bym zagrał z Twoimi emosami :)
OdpowiedzUsuńSpoko, może pobawimy się w czelendża na jakimś turnieju :P
OdpowiedzUsuń